Jak byłam mała niszczyłam lalki...
Żadna nie dożyła szczęśliwie swoich dni !
Spytacie ... Jak to tak ?
Cóż to za bestialstwo?
Cóż to za bestialstwo?
Nie, żeby specjalnie...
Ja po prostu chciałam je czesać , przebierać... a potem znowu czesać...
A i czasem malować pisakiem mi się zachciało !
( tak, zawsze miałam zacięcie do makijażu, tylko wtedy posługiwałam się metodami ludzi pierwotnych).
Któregoś razu uparłam się, że na jednej z najładniejszych Barbie jakie miałam...
( takiej wypasionej, co gotowała z mikserem) nauczę się robić warkocza dobieranego, którego kiedyś pokazała mi babcia...
Miałam wtedy ok. 6 lat i wierzcie mi - nie miałam za grosz pojęcia o tym jak się robi dobieranego !
A, że byłam bezkrytyczna i uparta za dwóch, to maltretowałam biedną Barbie, dopóki nie wyglądała mniej więcej tak :
Całe szczęście chociaż mikser się uchował...
Tak, byłam istnym koszmarem kolekcjonerów...
Kiedy po paru latach wyrosłam ze swoich barbarzyńskich nawyków, pojawiło się moje rodzeństwo, które zmieniało w pył wszystko, czego tylko dotknęło na swojej drodze.
W ostatecznym rozrachunku nie zostały nam żadne lalki...
(tylko moja Baby Born, która na skutek reakcji chemicznej z Kretem, doznała efektu różowych oczu ).
Teraz w ramach zadośćuczynienia za doznaną krzywdę- zbieram lalki, szanuje lalki i daje lalkom drugie życie...
****
Dawno nie pisałam, ale ten rok jest dla mnie naprawdę bardzo pracowity, zarówno w zakresie naukowym jak i prywatnym, stąd też aż tak duży, niewyobrażalny zastój...
Nie myślcie jednak, że o Was zapomniałam !
Jestem z powrotem , nadrabiam zaległości blogowe, a już dziś zapraszam do obejrzenia mojej małej Blythe w wydaniu wiosennym :-)
buziaki, Ola